piątek, 30 września 2016

Ostatnie tchnienie lata?

Sezon na letnie sukienki dobiega końca, więc z tej okazji postanowiłam... uszyć sukienkę letnią. Chodziła za mną od jakiegoś czasu, a materiał czekał w szafie przez ponad rok. Wstyd, że tak późno, ale może jeszcze uda mi się w niej złapać resztki letniego powietrza?

Mimo moich konstruktorskich euforii, tym razem postawiłam na wykrój z Burdy. Trochę go zmodyfikowałam: skróciłam rękawy, usunęłam wycięcie w dekolcie... Oczywiście rozmiar 38 jak zawsze za szeroki w talii. Ale to za karę - za lenistwo, że nie uszyłam czegoś z własnej konstrukcji.




Jakość zdjęć sugeruje, że robiłam je kalkulatorem - wiem, ale ja po prostu nie mogłam się już doczekać światła dziennego :)


Na moją szyciową przerwę złożyło się dużo czynników, ale już popracowałam nad tym najważniejszym: planowaniem co uszyć i z której tkaniny. Najbliższe 2 sukienki mają już gotowe wykroje (zrobione przeze mnie!), ale co najważniejsze: już wiem, z czego będą :) To bardzo ułatwia dalszą pracę - trzeba po prostu wyciągnąć nożyczki, maszynę... I przypomnieć sobie, ile radości daje robienie tego, co się kocha!

a więc do dzieła...

niedziela, 26 czerwca 2016

Konstrukcja ubioru - czyli nie o projektowaniu


Od zawsze chciałam szyć, tworzyć jakieś ubrania, ale od podstaw. Kopiowanie wykrojów z Burdy ma swój urok – w końcu sama muszę uszyć i zdecydować o ewentualnych modyfikacjach, ale to ciągle bazowanie na czyjejś pracy, a ja chciałam sama i to na wymiary takie, jak ja zdecyduję.
Niby nie jestem ani za gruba, ani za chuda, a jednak zakup niektórych części garderoby to dla mnie udręka. Według standardów mam za wąską talię, za szerokie biodra, za chude ręce, za grube nogi… Sieciówki krzyczą, że powinnam coś ze sobą zrobić, ale niby dlaczego to ja mam się dopasowywać do ubrań?
I tak oto rok temu wylądowałam na kursie konstrukcji w Krakowskich Szkołach Artystycznych, a że okazało się być fajniej niż przypuszczałam, od lutego zaczęłam się tam regularnie uczyć. Po paru miesiącach mogę już śmiało przyznać: zakochałam się w konstrukcji ubioru na zabój i podejrzewam, że będzie to miłość na całe życie!
To niesamowite, ile kształtów można uzyskać z modelowania formy podstawowej! Uwielbiam to kombinowanie, żeby wszystko się zgadzało, żeby gdzieś nie było za dużo albo za mało materiału, żeby stworzyć coś oryginalnego… Zupełnie zmieniłam podejście do ubrań w sklepach – bardziej od kupowania ciuchów wolę oglądanie, w jaki sposób są wykonane. Bo nic tak nie uczy konstrukcji i szycia jak pilna obserwacja tego, co już jest.

W tej mojej wielkiej miłości najbardziej bawi mnie, że ludzie kompletnie nie rozumieją, czego ja się właściwie uczę! Znajomi pytają „co dziś zaprojektowałaś?”, a ja setny raz próbuję wytłumaczyć, że nie projektuję. Konstruktor odzieży to dla nich dziwny wytwór. Kojarzą krawca i projektanta, ale konstruktora? Zawód zagadka, a szkoda.
Zresztą szkoda czasu na tłumaczenia - lepiej pokazać. Oto kilka zdjęć z moich starć z konstrukcją ubioru. Zwykle więcej czasu spędzam nad półpergaminem, ale akurat teraz jestem w trakcie przygotowywania rzeczy na zaliczenie z konstrukcji na manekinie. No tak, bo za chwilę koniec semestru! To najlepsza "sesja" w moim życiu :)









niedziela, 15 maja 2016

Rozkloszowana spódnica w kolorze czerwonego wina

Bawega memory. Tyle razy przechodziłam obok tej tkaniny... Czy to możliwe, że ona się nie gniecie? O co chodzi z tymi mocno skręconymi włóknami?  Fuj, przecież to poliester. Jak tak można zachwalać sztuczne coś? I tak chodziłam obok,skręcałam się z ciekawości jak te skręcone włókna są skręcone i w końcu... poszłam do kina na "Planetę Singli", zobaczyłam Agnieszkę Więdłochę w burgundowej sukience z bawegi i się zapatrzyłam. Wyglądała idealnie. I tak oto bawega mnie do siebie przekonała... 

Sukienka mi się marzyła, ale na belce była już resztka materiału: 1,10 m mógł starczyć na rozkloszowaną spódnicę, a ja nie zamierzałam tym pogardzić.

Nie mogło być zupełnie zwyczajnie, dlatego zdecydowałam się na dłuższy tył. Dodatkowo podszyłam wierzchnią część jedną warstwą tiulu: chciałam, by ładnie się układała, a jednocześnie przy tym nie tworzyła zbytnio księżniczkowej wersji.







Mam słabość do rozkloszowanych spódnic.Totalną słabość...


niedziela, 27 marca 2016

Seledynowe małe coś

Ostatnio prześladuje mnie brak czasu, a jak w końcu nadeszły święta - odsypiam. Wiedziałam, że tego potrzebuję, ale nie miałam pojęcia, że aż tak!
Wszystkie bieżące wytwory obecnie leżą w powijakach i czekają na ciąg kilku wolnych godzin, więc pozostaje mi odgrzać stare historie.

Seledynowe maleństwo powstało w lipcu na prezent. Inspiracją był dla mnie ten filmik:

W ogóle nie mam zwyczaju śledzenia kanałów na YouTube, ale w tym przypadku robię wyjątek - pattydoo jest niesamowita! 


 Moja wersja kosmetyczki wyszła naprawdę maleńka, nie wiem, czy miała 15 cm szerokości. Do jej uszycia wykorzystałam resztki materiałów - w końcu nic nie może się zmarnować :)








wtorek, 16 lutego 2016

Mój pierwszy płaszcz




Płaszcz przerażał mnie od dawna. Te całe podklejanie, gruby materiał, podszewka wszyta w magiczny sposób... Nie wiedziałam, jak się za niego zabrać, więc szukałam dobrej instrukcji. Wydawało mi się, że mam małe wymagania, bo w końcu w Burdzie opisują wykonanie każdej rzeczy. Nawet jeśli trudno rozszyfrować, co autor miał na myśli, zwykle już po piątym czytaniu zaczynam coś rozumieć.

Niestety, płaszcz z podszewką to jednak rarytas! Nie wiem czy to kwestia pecha, że akurat wszystkie posiadane przeze mnie Burdy prezentowały modele bezpodszewkowe, czy po prostu z góry zakłada się, że wszycie podszewki to banał, który nie wymaga opisu. Dla mnie miał to być pierwszy raz i potrzebowałam wsparcia, które krok po kroku zaprowadzi mnie do celu i... znalazłam!
Anna Moda na szycie, nr 4/2014 - okładka okropna, zdjęcia średnie, ubrania dość mocno przeterminowane. Naprawdę nie wiem, dlaczego to kupiłam, ale nie żałuję. To właśnie tam znalazłam wykrój na swój debiutancki płaszcz:
Anna Moda na szycie nr 4/2014 - model 56

Ogólnie zapowiadał się dobrze, ale nie chciałam stójki, guzików i wielkiego rozcięcia z przodu. Na szczęście były to problemy, z którymi potrafiłam sobie jakoś poradzić. 

Materiał użyty ostatecznie to wełna z domieszką akrylu, przypomina trochę plaster miodu i jest koloru złotego. Zresztą bardzo intrygującego złotego :)

 


Nie była to jakaś bardzo gruba, trudna do szycia wełna. Moje maszyny poradziły sobie z nią bez problemu. Gorzej było z moim pokojem - wełniany pyłek miałam dosłownie wszędzie, więc żeby zminimalizować ten przykry efekt uboczny, już na samym początku wszystkie części obszyłam na overlocku.

Jeśli chodzi o podszewkę, zdecydowałam się na pikówkę. Jestem zmarzluchem i nie wstydzę się tego. Dodatkowa warstwa grzejąca zawsze mile widziana.

Rezygnacja ze stójki sprawiła, że musiałam jakoś wybrnąć z odszyciem z tyłu przy szyi, które pierwotnie miało być na stójce. Ostatecznie zrobiłam je po swojemu, oczywiście wcześniej podklejając:
  

Kolejnym wyzwaniem okazały się kieszenie wpuszczone w szew. Z jednej strony tkanina, z drugiej podszewka. Pikówka zdecydowanie się do tego nie nadawała, ale o tym musiałam przekonać się sama. No cóż, człowiek uczy się błędach. Ostatecznie wymieniłam pikówkę w kieszeniach na normalną podszewkę.




Po całym weekendzie i kilku wieczorach z maszyną powstało takie coś:

 
 
 
Czy jakbym szyła teraz, zmieniłabym coś? Tak. Czy widzę tu swoje błędy? Tak. Czy będę o nich więcej pisać? Nie ma mowy. Po to szyłam ten płaszcz, by je popełnić i by się na nich czegoś nauczyć. Nie widzę powodu, by się nad nimi rozczulać.

A jeśli chodzi o płaszcz w kontekście mojego nowego ubioru... Polubiliśmy się. Nawet bardzo. Zostanie ze mną na długo.